Tak: kocham moją planetę.
Nie niszczę.
Segreguję, agituję i zwracam uwagę na to, co kupuję.
Gdy zobaczyłam na wystawie w sklepie stacjonarnym Yves Rocher szampon do włosów w wersji eko, nazwany nie inaczej, tylko I Love My planet, stwierdziłam, że muszę go wypróbować.
Nic nie stało na przeszkodzie, ponieważ szampon jest przeznaczony do wszystkich rodzajów włosów. Płynna, transparentna konsystencja i formuła przyjazna środowisku, dużą pojemność, piękny, świeży zapach z nutami cytrusów. Skusił mnie bardzo,
Wzięłam do domu, umyłam włosy: jest naprawdę delikatny i świetnie się pieni, ale (muszę was rozczarować) to nie za sprawą jakiś delikatnych, naturalnych substancji, tylko przez komedogennie, niezbyt miłe dla skóry głowy SLS – czyli substancje dobrze spieniające, tzw. pianotwórcze, które może i ułatwiają kosmetykowi prace, ale zdecydowanie nie współgrają z pH naszej skóry. Podrażnienia, przesuszenia, nadmierne (lub zbyt ubogie) sebum – to wszystko „zawdzięczacie” podstępnym SLS. Innymi słowy: wszystko fajnie, elokogiczny szampon, biodegradalna butelka, nie zanieczyszcza środowiska… ale co z moją skórą? Idealnie byłoby, gdyby szampon Yves Rocher troszczył się o mnie równie mocno, jak o planetę… najwyraźniej za tę cenę nie można mieć wszystkiego.
Muszę jednak przyznać, że szampon bardzo dobrze się pieni i naprawdę dobrze myje włosy. Pozostawia je czyste i miękkie. Nie są błyszczące, ale zdecydowanie nie plączą się, ani nie przesuszają od szamponu.
Nie sądzę, abym kupiła I love my planet ponownie (niestety). Mimo całej mej miłości do planety wolę jednak znaleźć eko-szampon bez SLS. Dużo czasu upłynie (dużo piany się wymydli), zanim skończy mi się szampon od Yves Rocher. Mam nadzieje, że moja skóra głowy jakoś to zniesie.
Dodaj komentarz